Ludzie zdala patrzyli a patrzyli dziwując się co Waligóra z tym dworem i ludźmi tak po pańsku ściąganemi czynić myśli.
Jednego wieczora gdy książe Leszek z łowów z dobrą bardzo myślą powracał, a polował za Wisłą w tych klasztornych lasach, które ojcu Kaźmierzowi dozwolone były, — Wojewoda go u przewozu przez rzekę spotkał, umyślnie czy trafem, trudno wiedzieć.
Korzystał z tego iż sami chwilę byli.
— Dobrze żeś Miłość Wasza, zażył rozrywki która mu się dawno należała, — odezwał się. — Dosyć nasz świątobliwy Biskup Waszą Miłość nastracha i nanudzi, gdy doma siedzicie.
— Czyni to pewno z miłości dla nas, — rzekł Leszek, który na Biskupa mówić nic nie dawał, — niech go Bóg zdrowym trzyma na opiekę i błogosławieństwo państwu temu...
— A! świętyć jest, i za życia błogosławionym go zwać mało — odparł Wojewoda — lecz jako duchowny nawykły ludzkie myśli roztrząsać, często próżnym wyciągnionym z nich nabawi was strachem...
Leszek się uśmiechnął.
— I sam też trwoży się do zbytku, — mówił Wojewoda. — Sądzę że nie z innego powodu brata sobie do boku sprowadził, który już spoczynku potrzebował. Żal starego...
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom I.djvu/149
Ta strona została uwierzytelniona.