Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom I.djvu/163

Ta strona została uwierzytelniona.

wybierając na gród nazad. Widziano ją idącą pod górę...
Tymczasem mrok zapadł, ksiądz wrócił i opowiadał, że ludzie po chorych z klasztoru blizkiego przybyć mają i zabiorą.
Ciekawi się uspokoili i — od ostrokołów odeszli, bo noc nadciągająca nie dozwalała też widzieć nic.
Dzieło miłosierdzia było prawdziwym cudem. Ks. Żegota musiał czekać aż wszyscy się pospali, obejść gródek z tej strony, — psy pozamykać, i dopiero z Dobruchem spuścił się na dół z wielkiemi ostrożnościami, by nikt ich nie widział ni posłyszał.
Hansowi w istocie Dzierla na sen napój dała. Śpiący wydawał się tyle krwi straciwszy, jakby w nim życia już nie było. Ks. Żegota sam z Dobruchem wziął go na przysposobione nosze o które troska była wielka czy one ciasną furtą na gródek się wcisnąć dadzą.
Dzierla pod rękę ująwszy Gerona, którego wesoła myśl nie opuszczała, pomagała mu wdrapywać się powoli na górę.
I niosącym i idącemu szło nie łatwo, tamci znużeni musieli odpoczywać często, a Gero żeby nie krzyczeć ręką sobie usta zatykał... i sił mu też brakło, choć się na babie opierał...
Pochód ten pod strome wzgórze, zdawał się trwać wieki, furta jakby naumyślnie się odda-