Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom I.djvu/167

Ta strona została uwierzytelniona.

łego czynu niepodobna mu było przypuścić, ani oń księdza, którego szanował posądzić.
Powracającą z lasów Dzierlę wszyscy jej przyjaciele i ci co jej potrzebowali przywitali radośnie. Stara ze swemi gadkami, baśniami, piosenkami była dla nich, jedyną na tej pustyni rozrywką.
Obie Halki, którym bez ojca tęskno było, zaraz ją kazały przywołać do siebie... Musiała im powiadać co widziała w lasach, co słyszała po świecie, i co jej na myśl przyszło.
Dzierla gdy jej prawdy brakło zastępować ją umiała wymysłami najdziwaczniejszemi.
Słuchając jej można było myśleć że widywała rzeczy, które dla innych śmiertelnych nie były dostępne. — Opisywała ptaki tak cudnego pierza, jakich oko ludzkie nie widziało, powtarzała rozmowy swe ze stworzeniami, które do niej ludzkim przemawiały językiem, dla niej otwierała się ziemia i pokazywała skarby, jakie się kryły w jej łonie...
Przytem nawet najstraszniejsze opowiadając rzeczy, zawsze tak je umiała obrócić iż uśmieszek wywoływały i sama brała wesoło co życie przyniosło...
Nie wiedzieć jak jednego wieczora rozmowa się wszczęła o owych ranionych Niemcach, którzy leżeli pod szopą. — Wiedziały Halki że Dzierla przy nich była, zaczęły nalegać, prosić aby im