Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom I.djvu/168

Ta strona została uwierzytelniona.

ich opisała — czy w istocie tak straszne to były stworzenia jak ojciec o nich rozpowiadał...
Stara zaś w dwóch chłopakach niemal się rozkochała pielęgnując ich, szczególniej w Geronie, który jak ona, choć piszczał a uśmiech miał na ustach.
Posłyszawszy to zapytanie Dzierla aż przysiadła tak się jej na wesołość zebrało... Długo mówić nie mogła od śmiechu.
Dwie Halki patrzały na nią zdziwione bardzo... co też to znaczyć miało?
Oczy jej śmiały się szydersko długo jeszcze, choć już usta śmiać przestały.
— Więc mów, — nagliły Halki — jakże oni wyglądają...?
Dzierla się wahała jeszcze namyślając czy ma z nich zrobić straszydła czy biednym dziewczętom oczy otworzyć.
W izbie nie było nikogo. — Na ławie pod okienkiem siedziały dwie Halki rączki sobie zarzuciwszy na ramiona, główki sparłszy skroń ze skronią; z oczyma wlepionemi w starą, która na ziemi u ich nóg, osłonięta płachtą, obwieszona sznurami paciorek i przystrojona w kwiatki jesienne, przypadła.
Obejrzała się Dzierla i palec położyła na ustach...
— Takich chłopaków jak oni! — szepnęła, — ani ja pókim żywa, ani wy nie widziałyście i może