Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom I.djvu/171

Ta strona została uwierzytelniona.

chodziły około parkanu, który pusty domek księży ogradzał, właśnie był Gero wykradł się z niego i przez szpary wyglądał. Nagle zadrżał i przetarł oczy. Zdało mu się że chyba biały obłoczek jakiś przed niemi przepłynął... Dwie Halki mignęły mu i — stanęły...
Stały tak drobinę czasu, nie wiedząc o nim, jakby na to umyślnie żeby się im lepiej przypatrzył. Gero że mu szczelina u góry była do chciwego patrzenia za wązką, padł na kolana, o chorej nodze zapomniawszy, przychylił się do samej ziemi, pożerając je oczyma...
Dwie Halki uśmiechały się sobie i szeptały coś, jedna drugiej wianuszek poprawiała na głowie, śmieszek jak śpiew ptaszęcy zaszeleściał w powietrzu i znikły...
Gero nie mógł się podnieść z ziemi goniąc je oczyma.
Właśnie na to wślizgnęła się stara Dzierla i zobaczywszy go na trawie leżącego, odgadła na co patrzał, co zobaczył. Jakiś ją strach ogarnął naprzód, a potem pusta wesołość. Poszła Geronowi pomódz wstać z ziemi i pogroziła mu mocno...
Niemiec wszelkiemi sposoby rękami i bełkotaniem wyrazów jakich się nauczył, usiłował dobyć z Dzierli, co to były za dwie białe, tak cudnie piękne i tak strasznie do siebie podobne dziewczęta.