Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom I.djvu/182

Ta strona została uwierzytelniona.

domierzu, na małym udziale, z któregoby mnie nikt nie wypędzał! — dodał z gorzką wymówką. — Tam, byłbym ja i moiby szczęśliwsi byli.
— Dlatego miłościwy panie, tobie szczęścia poskąpiono ażebyś je dał drugim — rzekł Biskup. — Człowiek nie żyje dla siebie — a wy z łaski Bożej przez krew i pochodzenie na tę ofiarę wyznaczeni byliście...
— A Bóg co mnie przeznaczył na ofiarę — dodał Leszek smutnie — nie dał serca twardego aby wszystko co w nie godzi znosiło bez wzruszenia.
— To się zwie ofiarą! — dołożył Iwo...
A mówiąc to poszedł Leszka uściskać... Łzy miał na powiekach książe.
— Smutna jest dola moja, — szepnął, — ale przykład ojca nauczył mnie ją znosić. — Niech się stanie wola Boża...
— Trapić się zbytnio nie ma czem — rzekł Iwo — miłościwy panie... Nie myślcie więc o złem, a ja za was czuwać będę.
To mówiąc pobłogosławił i powoli przeprowadzany przez księcia ze dworca powrócił na modlitwę do kościoła.
Świątobliwy Biskup, którego wielka pobożność trzymała ciągle w tym stanie podniesienia ducha, który daje jasnowidzenie przyszłości, był ubłogosławiony proroczym darem i umęczony nim.
To co dla innych było zakrytem, dla niego