dzieć, ni progu krwią oblanego domu przestąpić.
Szaleństwo jego było dziwne. Na przemiany wesołe i rozpaczliwe, przytomne i bezmyślne, czyniło ono z niego jakby kilku ludzi odmiennych w jednem mieszkających ciele...
Hebda spędzał niekiedy tygodnie leżąc krzyżem na gołej ziemi, na chłodzie i zimnie u drzwi kościelnych. Słabł czasem tak iż go miłosierni ludzie, mało co żywego podnosić i karmić a poić musieli, aby powrócił do sił. — Napadała go potem wesołość niepomierna, szalona, krzykliwa, wśród której odzyskiwał rozum, przenikliwość nadzwyczajną, i złośliwość niemiłosierną. Naówczas wśród rynku, u kościołów zaczepiał ludzi najdostojniejszych wyrazami ostremi, nie szczędząc ich a wyrzucając im na oczy takie występki o których świat albo nie wiedział lub udawał że nie wie... Nie darowanoby mu tego bezkarnie, lecz że za szalonego uchodził — nikt się mścić nad nim nie chciał. Bawiono się tym nielitościwym cynizmem Hebdy, podbudzano go nawet do szyderstwa... Błyski rozumu wcale niespodziewane, wśród nieporządnej i rozpasanej mowy zdumiewały najpoważniejszych.
Lecz u Hebdy i ten rozum i złośliwość tak były pomięszane z niedorzecznościami, iż jednego od drugiego oddzielić było trudno.
Biskup miał szczególną litość nad biednym obłąkanym, codzień gdy chciał Hebda jadał
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom I.djvu/185
Ta strona została uwierzytelniona.