Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom I.djvu/186

Ta strona została uwierzytelniona.

u niego, dostawał grosz jaki, a często na zimę odzienie. Lecz u biedaka wszystko to nie trwało długo, suknie z siebie oddawał lub pozwalał zdzierać innym dziadom, grosz mu wyrywano. — Chodził na pół nagi z głową zawsze odkrytą zimą i latem, na mrozie i słońcu, legał u drzwi kościelnych, na zmarzłej ziemi, i nic mu nie szkodziło...
Dnia tego Hebda, co zdala poznać się dawało, był w napadzie szalonej wesołości. — Usta bezzębne trzymał szeroko roztwarte, oczyma śmiał się, śmiał zmarszczkami wszystkiemi twarzy i witał zdala Iwona rękami wywijając...
Pogroził mu Pasterz zdala, aby nie dokazywał — ale to nie wiele pomogło.
Hebda który się włóczył nieustannie po Krakowie i poza miastem, a miał jakby potrzebę kręcenia się ciągłego, gdy nie leżał krzyżem, — był jak najlepiej oświadomiony z tem co się działo w mieście, wśród ludzi, po domach, nie było dlań tajemnic. Często on pierwszy wygadał się z czemś co inni dopiero daleko później dojrzeli. Nie było straszniejszego i bystrzejszego oka śpiega od niego — dlatego pozbywano się go odedrzwi rychłą jałmużną, ale nie wszędzie ją przyjmował, i gdzie chciał dokuczyć ztamtąd go żadną siłą odpędzić nie było można. Bicia zdawał się nie czuć — gdy go psami poszczuto stawał, odwracał się do nich, — psy najzajadlejsze wlepiwszy w nie oczy trzymał jak na uwięzi, potem