gdy huknął na nie, co one jego miały pędzić, on je odganiał.
Ubodzy zobaczywszy że Iwo patrzy na żebraka, rozstąpili się aby mu do Biskupa dać przystęp, on podszedł, ukląkł, złożył ręce i modlić się przed nim zaczął.
Iwo pobłogosławił go...
— A gdzież twoja opończa com ci ją kazał dać? — zapytał.
— Gdzie opończa! albomci ja jej był wart? — szepleniawo a prędko zaślinionemi usty począł Hebda, — pojechała w świat na lepszych plecach niż moje!!
— Bo ty zawsze odzierać się dajesz! — rzekł Biskup łagodnie — chodźże ze mną. Opada z ciebie łachman, świecisz nagim ciałem... Chodź.
Hebda wstał powoli posłuszny, i jakby o swej nagości nie wiedział, począł się z kolei przypatrywać to nogom, to rękom, to plecom, i głową potwierdził słowa biskupie.
Iwo tymczasem rozdawał grosze... a wyczerpawszy do dna woreczek który pod rokietą nosił skinął na Hebdę. — Chodź!
Wyszli tak sami do wrót zamkowych, — Biskup szedł znowu zadumany. Przestąpili już bramę, gdy na drodze żebrak się przysunął do Iwona. Ręką w powietrzu zrobił taki ruch jak niańki gdy dzieciom ukazują że poleciał ptaszek.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom I.djvu/187
Ta strona została uwierzytelniona.