była królową i została wygnanką... Zmarła z łez gorzkich które połykać musiała... Miałam przytułek przy niej, potem zostałam bez opieki... Pobożna ks. Jadwiga słała po mnie... nierychło znaleziono mnie, u nowych państwa którym służyłam na dworze, i gdzie ciężkie miałam życie. Zdało mi się to ocaleniem...
Siostra Anna, pół zakonnica którą przysłano po mnie, tyle mi naopowiadała o księżnie przez drogę, że mnie nabawiła trwogą...
A! tam gdziem żyła, choć mi nieraz gorzko płynęły godziny, trochę było swobody, powietrza i choć cudzego wesela, a tam! tam... wśród tych murów... przy tej surowej pani...
Bianka płacząc mówiła żywo, i sama się temi skargami upajając, coraz więcej okazywała trwogi i niepokoju.
Spoglądała na Mszczuja, jakby błagała jego litości i opieki. Na Waligórze to opowiadanie przerywane łzami, czyniło wrażenie silne, któremu on sam się w duszy dziwił. Przez długie lata od śmierci żony, nie widywał on prawie niewiast, oprócz swych dzieci. Dwór składał się z prostych wieśniaczek...
Piękność tej sieroty, jej smutek, obawy, — los który ją czekał zaczynały go jakby nowym czynić człowiekiem. Zapomniał za czem jechał — kim był... Wieku swojego nie pamiętał, poruszało mu się serce gwałtownie...
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom I.djvu/210
Ta strona została uwierzytelniona.