i szczęścia swego. Trzeba o przeszłości i płochości zapomnieć...
Westchnęła siostra Anna.
— Widać żem ja niegodna łaski Bożej i do serca waszego przemówić nie umiem — rzekła, — kiedy tak długi czas obcując z wami, natchnąć was nie umiałam lepszym duchem... Lecz, czego ja nie zdołałam uczynić miesiącami, święta pani dokaże jednem wejrzeniem, słowem jednem... To co was dziś trwoży, szczęściem się wyda...
Bianka zamilkła, konie przysposabiano do dalszej podróży...
Od tej chwili już siostra Auna[1], powziąwszy jakieś podejrzenie, ani na krok nie odstępowała Bianki, ni też zdała się widzieć i chcieć znać Mszczuja, który wciąż jechał za niemi.
Pomimo tej pilności starszej towarzyszki, sierota znajdowała zawsze jakiś sposób przypomnienia się staremu, spojrzenia nań ukradkiem, rzucenia mu uśmiechu, dania znaku. — Im się bardziej zbliżali do Wrocławia, tem trwoga w biednej wygnance rosła. Mszczuj też mniej teraz o swej przygodzie i o niej rozmyślał, bo się dlań zbliżała ciężka godzina, stawienia się na tym dworze, dla którego może ze wszystkich ówczesnych, wstręt miał największy.
Tędy mu płynęli na Ślązko owi nienawistni Niemcy, których już po drodze spotykali osady nowe..., niechcące znać ani pana ani prawa tu-
- ↑ Błąd w druku; powinno być – Anna.