sześć i ludzi dobrze zbrojnych, a tak szalonych jak sam był.
Prawa to była natura wojaka grabieżnika, któremu nigdy dwór nie smakował, chata nie śmiała się, rodzina nie zdawała się pociechą ale ciężarem. Nie żenił się też Jaszko, choć za niewiastami i dziewczętami latał nieustannie. W kości grać, pieśni zawodzić, pić dużo i za lada słowo do miecza się brać, dokazywać na koniu, z kopiją, narażać życie dla niczego — największą dlań było zabawą.
W ciągnieniu przez kraj, póki pod sobą ludzi miał więcej, Jaszko strasznym był dla kmieci i wszelakiego mieszkańca.
Nie pytał pewnie na jakiem on prawie siedział, na polskiem, na niemieckiem, na duchownem, czy był przypisany i niewolny, czy kmieć a osadnik; każdego zmuszał do przewodu, do popasu, do daremnego goszczenia koni i jego. Czasami nawet zabierano na drogę z podwórka co się nadal zdać mogło.
Czysty był w sumieniu bo mu się to zdawało prawem rycerskiem okazać siłę i robić co chciał... Miewał zatargi i z proboszczami po wsiach i z zakonnikami, i po miasteczkach z wójtami ale wszędzie się wyrąbał... i bezkarnie to uchodziło.
Tego starego obyczaju teraz nie bardzo mógł używać, raz że ludzi miał niewielu, potem że się obawiał zbyt zwracać na siebie uwagi.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom II.djvu/011
Ta strona została uwierzytelniona.