Dlatego ciszej się przesuwając, nie jechał gościńcem wielkim, ale drożynami małemi, na której przeżywiając się darmo, nie robiło się wrzawy tak wielkiej.
Żal mu trochę było Krakowa, w którym choć się krył, znano w nim syna Wojewody i działo się dobrze... Szaleńców sobie jak sam dobrawszy po nocach Jaszko dokazywał, a dniami sypiał... Rozpróżnował się, zależał pole... teraz to chciał powetować.
Po drodze postanowił naprzód Wrocław nawiedzieć, aby poznać co się tu działo, i choćby Światopełkowi a Odoniczowi zawieść języka.
Poprzedził on tu Waligórę, ale na zamek do książąt, ani na dwór biskupi nie zajechał, gospodą stanął, wedle obyczaju starego, u człowieka który był Jaksom winien wiele i ich stronę trzymał. Zwano go Sulentą, człowiek był letni, kupczył suknami i różnemi tkaninami, jedną ławkę mając w Krakowie, drugą we Wrocławiu. Sam on z żoną i jednym synem siedział tu, z Niemiec dostając towar, który potem do Krakowa częściami posyłał.
Kupczył może i więcej czem, ale się z tem nie wydawał, miał tajemnic wiele, — zamknięty w sobie, milczący, zimny, pokorny, miał to w naturze iż gdy drudzy wielkiemi się czynili, on chętniej małym się rad był pokazać.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom II.djvu/012
Ta strona została uwierzytelniona.