Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom II.djvu/022

Ta strona została uwierzytelniona.

Naprzód odsunęła się okienniczka i ktoś wyglądał, patrzał, potem zamknęła ona, kroki słyszeć się dały, i stara sługa ostrożnie bramę uchyliła. Nikosz przodem wszedł, chciała zaraz zamykać, ledwie wyprosił że Jaszka wpuszczono.
Z sionki wązkiej dostali się do izby ciemnej a pustej, z którą gdy się oczy oswoiły postrzegł Jaksa na ścianie krzyż wielki, i kilka świecących obrazków wianuszkami obwieszonych... Izba wyglądała niemal jak cela klasztorna, smutnie, zimno, grobowo...
— Gdzież my to zaszliśmy? — spytał.
— Do mojej wdowiczki — odparł cicho Nikosz. — Czekaj chwilę zaraz się i ona ukaże, ale, zmiłuj się nie pozwalaj sobie, bo to niewiasta pobożna.
Znałem jej męża, — dodał, — dlatego mnie przyjmuje.
Chrząknął Nikosz, patrząc na drzwi od alkierza, z których bojaźliwie krocząc wychyliła się kobieta cała w czerni ubrana, z oczyma spuszczonemi, ze złożonemi rękami, bojaźliwie i skromnie, idąca ku gościom.
Młoda jeszcze i piękna, z figlarnem wejrzeniem, którego nie umiała zmienić, usta miała ściągnięte jakby musem i z całej jej figurki pobożnością namaszczonej kłamstwo jawnie biło.

Przed obcym chciała się okazać niezmiernie zacną a poważną niewiastą, choć ją to wiele kosztowa o[1].

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – kosztowało.