Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom II.djvu/025

Ta strona została uwierzytelniona.

Ja jeszcze nie wiem nic krom tego że Leszka obalić trzeba... Nie zmódz go siłą, a od czegóż sztuka??
Nikosz popijał, jakoś nie bardzo rad rozmowie.
— Jeżliś ty z tem tu przyjechał, — rzekł, — nie masz co długo gościć. — Nie zrobisz nic... Wracaj nazad.
— Albom ja do was jechał? — odparł Jaksa — ja sobie teraz wolny człek, jeżdżę a wącham, dziś tu, jutro indziej. Kto wie dokąd się powlokę...
Nie ma książe Henryk rozumu, trudno mu go dać. Jakby chciał miałby Kraków, miałby Sandomierz, wszystkie jego ziemie, Ślązko do nich byłby łacno panem, boby Laskonogiego i Odonicza wygnał, a Konrada się pozbył. Gdy mu się tego nie chce, niechaj w chórze śpiewa...
Weźmie mu to Konrad z przed nosa... a z Konradem inna sprawa niż z Leszkiem, on i po Ślązko sięgnie...
Pijąc Nikosz patrzał na mówiącego i sapał, a wąsy ocierał.
— Co mnie do tych spraw — rzekł, — jam rad gdy konie nie zdychają, piwo zamkowe niekwaśne, a wdowiczka łaskawa... pańskie kłopoty nie moja rzecz... A ty — słuchaj Jaszko, raześ oberwał, jeszcze ci się chce?
— Pewnie! pewnie! chce mi się i bardzo chce — począł gorąco Jaksa — ale ty nie wiesz czego! Od pasa mnie rycerskiego odsądzili, jak psa mnie