Krakowowi z Wrocławiem, a Wrocławiowi z Krakowem trzymać potrzeba...
— Aby sukno szło! — uśmiechnął się Jaksa.
— Sukno lepsze niż krew chrześciańska — dodał Sulenta.
Popatrzyli na się... Kupiec trochę gorzkie słowo chcąc zapłacić, kazał misy przynieść i do stołu zaprosił. Począł dolewać gościowi by mu dobrą myśl przywrócić — lecz Jaszko siedział ponury patrząc w stół — i niekiedy tylko wyrwało mu się niepoczesne z ust przekleństwo.
Tak pierwsza próba mu się nie powiodła. — Wprawdzie nie wiele na Ślązaków rachował — inaczej mu jednak dwór ten się wydawał, niż go znalazł. Młodzi nie dorośli do własnej woli, stary się jej wyrzekł... Nie było więc co robić...
Gorzej niż to zabolało mściwego Jaksę, iż z tego co słyszał wnosić musiał, że Henryk Brodaty z Leszkiem iść gotów, podpierać go i trzymać.
Ślązka siła niemałą była, a niemieckie rycerstwo, zbroja i obyczaj, czyniło ją groźną. Nie potrzebował się z nikim ucierać Henryk, ręce miał wolne... Kilkadziesiąt tysięcy ludzi mógł wystawić w potrzebie...
Trzeciego dnia pożegnawszy Sulentę, Jaszko szarą godziną puścił się ku Płockowi, do księcia Konrada, zostawując naostatek Odonicza i Światopełka, których był pewnym że jak on myślą, i przyjmą go otwartemi rękami.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom II.djvu/029
Ta strona została uwierzytelniona.