Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom II.djvu/035

Ta strona została uwierzytelniona.

Mszczuj coś krótko odpowiedział, i choć Peregryn zdawał się chcieć od razu przyjaźnie zawiązać stosunek, dał poznać że chce pozostać nie spoufalając się — zdala.
— Kiedy mogę otrzymać posłuchanie u księcia? — spytał Waligóra.
— Bądźcie maluczko cierpliwi, — rzekł Peregryn, — teraz książe jest na Mszy świętej, po której psalmy i modlitwy odprawić musi codzienne; poczem dopiero przyjmie was ochotnie...
Moglibyście tymczasem, — dodał, — wygodniej spocząć na zamku naszym — gdziebyście więcej ludzi znaleźli, a nie siedzieli jak tu samotni...
Mszczuj zgodził się na to, myśląc że się też lepiej na grodzie rozpatrzeć potrafi. Wyprowadzono konie, wyszli ci ludzie którzy towarzyszyć mieli posłowi, Peregryn ze swojemi przyłączył się do nich i cały orszak na zamek pociągnął.
Było na nim ludno dosyć, ale zarazem cicho... W podwórcach stały konie i wozy tych, którzy do księcia w różnych sprawach przybywali. Wprowadzony do wielkiej izby Mszczuj znalazł ją na pół już zajętą przez oczekujących.
Wpośród nich, uderzyły go mnogie habity różnych duchownych ludzi i mnichów, białe, szare, czarne, — głowy wygolone, długie suknie klechów, którzy tu przemagali. Stali oni na przedzie a za niemi rycerstwo tutejsze, dostatniejsze i uboższe