Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom II.djvu/038

Ta strona została uwierzytelniona.

niu czyniącym go podobnym do żebraka. Oczy czarne nadzwyczajnym jakimś gorejące zapałem, miały siłę taką że ich wejrzenia nikt wytrzymać nie mógł. Głowa prawie cała wygolona, wązkim skrawkiem włosów tylko okoloną była, jak cierniową koroną. Nogi miał bose i pyłem okryte, z przyczepionemi do nich drewnianemi trepkami, na sobie długą suknię z sukna ciężkiego brunatnego, podwiązaną prostym powrozem...
Mszczuj który jeszcze w życiu nie widział żadnego z synów św. Franciszka, spytał Cystersa — ktobyto był.
— A! to jeden z uczniów tego świątobliwego męża z Assyżu, co nowy zakon żebraczy założył, który pokorą i ubóstwem, świątobliwością i zaparciem się nas wszystkich prześcignie.
Księżna chce im klasztór w Krośnie założyć, i uprosiła go sobie...
Wchodzący mnich, widząc że go ze czcią jakąś chcą przyjmować, jakby zawstydzony — cofnął się u drzwi na miejsce ostatnie.
Napróżno Peregryn usiłował go z zakątka wyprowadzić, oparł się i pozostał ubożuchno przy ścianie. Oczy wszystkich z niesłychaną ciekawością utkwiły w tym człowieku, który natychmiast spuścił źrenice, skłonił głowę i uczynił się małym, aby odwrócić tę uwagę naprzykrzoną...
— Czemże my jesteśmy przy nich? — odezwał się z pobożną exltacyą ojciec Mikołaj. — Ci