Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom II.djvu/041

Ta strona została uwierzytelniona.

martwe rysy, książe podszedł ku niemu i schylił się aby pocałować rękę mnicha, który się cofnął z pokorą.
Widok był dla wszystkich poruszający tego władcy korzącego się przed zbiedzonym człowiekiem w sukni połatanej i wytartej.
Bądź co bądź było to zwycięztwo ducha nad ziemską potęgą, był to tryumf słabości i pokory...
Książe spoglądał nań z rozrzewnieniem... lecz nie miał czasu wezwać tłumacza do rozmowy, ani zbliżyć się doń, gdy już komornik wpadł do izby, oznajmując nowinę wielką, niespodzianą, że księżna Jadwiga sama, przybywała z Trzebnicy.
Po wielkiem i nagłem poruszeniu jakie wnet zapanowało w izbie, po niespokojnej radości jaką książe i wszyscy przytomni okazali, można się było domyśleć jak potężnie umysłami i sercami wszystkich władała pobożna pani...
Znikł ów książe, przed którym schylało się wszystko przed chwilą, stał się jednym z tych co na panią czekali...
Panią ona tu była. Co żyło cisnęło się na jej spotkanie, na powitanie...
— Księżna! — powtarzano dokoła...
Rzadko bardzo odwiedzała Wrocław i męża pobożna Jadwiga, nigdy się z nim inaczej nie widując jak w orszaku swych towarzyszek i dworu, nigdy sam na sam. Uczyniony ślub rozłączał ją z mężem... Potrzeba było wielkiej wagi spraw,