Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom II.djvu/051

Ta strona została uwierzytelniona.

— Winienem wam za męztwo wasze choć wdzięczną pamiątkę — odezwał się, — boście ocalili miłą żonie mojej sierotę.
— Miłościwy panie, — żywo począł Mszczuj, — to rycerska sprawa za którą się nic nie należy. Za kogokolwiekbądź byłbym dobył miecza...
Książe Henryk uderzył go po ramieniu i uśmiechnął się.
— Prawy z was żołnierz stary — rzekł. — Dawniej to i ja się rycerskiemu radowałem rzemiosłu, dziś, inny wiek, myśli inne... Marności to są wszystko... panowanie, rozkazowanie, szermierki i wojny, gdy na chwałę Bożą nie służą!
Ręką zamachnął w powietrzu.
— Powiał na nas z tą świętą niewiastą duch Boży, spadły z oczów łuski — przejrzeliśmy... Imię Pańskie niech będzie błogosławione!
Mówił i wzdychał, jakby mu przecież tych czasów starych, rycerskich żal było...
I drugi raz uderzywszy przyjacielsko Mszczuja po ramieniu pożegnał go z tem, aby sobie wczasu użył i spoczywał...
Waligórze zaś w tej niemczyźnie która go dusiła tak było jakby go kto w ukrop wsadził. Chciał się wyrwać co rychlej. — Nie odpowiedziawszy nic wyszedł, myśląc tylko o odwrocie, gdy Peregryn czekający nań, ujął go i do stołu zmuszając poprowadził z sobą.