Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom II.djvu/057

Ta strona została uwierzytelniona.

— Jużem się wyrwał! — odparł Jaszko, — ale o tem potem. Co u was za zamęt! Co się dzieje!
— U nas mało kiedy inaczej — krzyknął Gromaza — albo Prusacy na karku, albo już na nas wsiedli... Uciekaj do lasu, pędź na błota! Spokojnie jednej nocy nie wyspać!
A tu miłościwego pana nie ma, i rycerze niemieccy wczora przyjechali w gościnę, w sam czas gdy myby z domu radzi drapnąć.
— A gdzież książe? — spytał Jaszko.
Gromaza ruszył ramionami.
— Mnie się on nie spowiadał gdy jechał — rzekł. — Nie ma tego zwyczaju... Coś mu przypadnie, ruszy w świat... potem gdy się go najmniej spodziewają, jak piorun wpada nazad.
O! już tu u nas życie!
— Cóż Prusacy grożą? — spytał Jaszko.
— Nie grożą ale już na granicy łupią — zawołał Gromaza, — jak im zasmakuje nasze mięso, gotowi i pod Płock...
— Któż u was hetmani gdy księcia nie ma?
Na to pytanie Gromaza ramionami zżymnął.
— Kto będzie dowodził, nie wiem, — rzekł i zniżył głos. — Od czasu jak nam nie stało Krystyna z Ostrowa Wojewody, nie mamy nikogo...
Rozśmiał się złośliwie...
— Chyba ks. Czapla weźmie na się zbroję,...
I wnet poprawił się łowczy.