Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom II.djvu/059

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie.
— Trochę temu już dawno, ale ziemianie takich rzeczy nie zapominają, — mówił podłowczy, — Prusacy nas, jak to ich obyczaj osaczyli, podrapali i książe się im obiecał wykupić... Co miał robić? Życie trzeba było unieść. Przyszła godzina wypłaty — nie wiem czy w skarbie zabrakło, czy książe zły był na ziemiany że się nie bronili. Zwołał ich tu do Płocka jak na wiec. Myśleli panowie rycerstwo że im da jakie swobody albo ugości... Tymczasem gdy na zamek się zebrali, książe im konie wszystkie i szaty kazał zabrać i odesłał jako wykup Prusakom. Niebożęta piechoto i bez opończy powrócili do dworów.
Otóż teraz gdy ich na nieprzyjaciela wołają, nie bardzo spieszą...
Jaszko się śmiał.
— Dobrze im tak, a czemu się od Prusaków nie bronili! — zawołał.
— My się teraz bez nich obejdziemy pono — dodał Gromaza. — Książe chciał zakon rycerski założyć przeciw pogan, ale się nam Dobrzyńscy nie udali, powołał Niemców co bywali w Jerozolimie i z pogany się znają. Jakci siądą na granicy, będziemy za niemi jak za ścianą.
— Wczoraj jechałem z niemi — odparł Jaszko, — dwu ich prawda jest zbrojnych doskonale i prawych rycerzy, pachołkowie też niczego, chłop w chłopa, ale prędko ich nie stanie...