Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom II.djvu/066

Ta strona została uwierzytelniona.

Jaszko zdala się trzymając, nie narzucając dostojnikom, razem z pomniejszem rycerstwem się umieścił, przypatrywał się a słuchał.
Nie wiele mógł skorzystać, bo ze wszech stron tylko obawę Prusaków słychać było i opowiadania o ich zuchwalstwie, z drugiej zaś strony odgrażania się Krzyżaków. Dopytywali oni o sposób wojowania pogan, o ich broń, i liczbę — zbrojnych.
Wit z Chotla o tej ostatniej powiedzieć nie umiał, rachowano ją bardzo różnie, kupy były wielkie, ale według niego niesworne, bezładne... Za cały oręż służyły im pałki, topory, miecze od Pomorzan nabywane, łuki i proce, małe pociski z twardego drzewa... Znaczniejsza część miała walczyć mało odziana, na w pół naga... Zbroi u nich tylko u dowódców nieco być miało. Wprawdzie w pierwszej napaści rzucali się wściekle, walczyli zajadle, lecz byle popłoch padł na nich, uchodzili bezładnie.
Brat Konrad, wysłuchawszy tego opowiadania, zaręczał że dobrze zbrojne rycerstwo niemieckie, żelazem okute, sprosta małą garścią temu tłumowi, a kilkudziesięciu knechtów seciny ich pędzić będzie.
Otto von Saleiden mniej obiecywał, wstrzemięźliwszy był — lecz i ten nie zdawał się wątpić iż im podołają.
Czasu obiadu jeszcze, dawano znać że gromady wojska, które ściągano z bliższych gródków