Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom II.djvu/084

Ta strona została uwierzytelniona.

on ją zaszczepił, gotów był się usunąć, ustąpić, pomagać, byle „synów Beliala“ jak zwał Prusaków w swej księdze, którą o nich napisał (Liber filiorum Belial) — na łono Kościoła pociągnąć.
Z jego to porady, po rozbiciu braci Dobrzyńskich, Konrad powołał Krzyżaków — a dowiedziawszy się jaki ich tu los spotkał na wstępie, pobożny i pełen zapału Biskup przybywał, aby wyrazić swój żal — i starać się podnieść męztwo rycerzy.
Zaledwie z konia zsiadłszy, niespokojny wielce, Biskup począł nie o księcia pytać ale o rannych, nie myślał o powitaniu pana, i kazał się wieść do łoża braci szpitala P. Maryi.
Z pierwszych słów poznał w nim zdala patrzący Jaszko, męża jakich pod suknią duchowną mało się znajduje; ożywionego duchem rozpłomienionym do namiętności...
— Gdzie są? Żyją? Będąli żyć? prowadźcie mnie do nich? — wołał nagląc na ks. Czaplę, który stał dosyć zimny.
Wtem i ks. Konrad nadszedł, pokłonił się Biskupowi, który go prędko pobłogosławił, mruknął coś tylko i wykrzyknął.
— Trzeba było aby ich na pierwszym kroku spotkało to nieszczęście!
— Ojcze Krystyanie — przerwał Konrad — mnie się zda że żadnego nieszczęścia nie ma. Księżna ich wyprawiła nieopatrznie, dwu ich