mi was tu uczyniemy, aby z wami zapanował Chrystus...
Konrad Landsberg potrząsł głową.
— Już mamy doświadczenie iż sprawa łatwą nie będzie, — rzekł. — Wilcze to plemię jako dzikiego zwierza ścigać potrzeba. Litość byłaby występkiem. Mordować i palić — niszczyć i wybijać!
Oczy mu się zaiskrzyły, lecz zaraz za pierś pochwycić się musiał zbolałą. — Zwyciężyli nas liczbą, natłokiem tylko — dodał — ale za krew naszą siła tam też trupa legło!
Otto podniósł się z łoża i słabym głosem, dorzucił.
— Jak muchy padali... ale i rój much gdy nasiądzie człowieka, może go obalić... Tak my padliśmy!
— Bóg was ocalił na chwałę swą, — odezwał się Biskup — będziecie żyć i zwalczycie synów Beliala...
Książe Konrad stojący obok Biskupa — dodał mięszając się do rozmowy.
— Brat Konrad słuszność ma — ich trzeba wytępić nie nawracać... Chrzczą się ale im wiary dać nie można, przysięgają i zdradzają.
— Jako psy wracają do wyrzutów swych — zamruczał Landsberg.
— Raduje się serce moje — zawołał Biskup Krystyan, — widząc was niezachwianemi. Zakon
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom II.djvu/088
Ta strona została uwierzytelniona.