Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom II.djvu/093

Ta strona została uwierzytelniona.

ludzi jego pochowali, ale na zamku są i jutro dopiero nocą pojadą precz...
— A no, milcz — dodał Gromaza — bo ja za ciebie pokutować nie chcę.
Jaszkowi aż krew do głowy buchnęła. Zmiarkował, że nie lada człek musiał być co się tu tak krył a z księciem samym coś obradzał. Tegoż wieczora wsunął się Jaszko do ochmistrzyni i siedział u niéj długo...
Uprosił ją, ażeby mu do owych z Pomorza pomogła, o których wiedział, bo się do nich właśnie chciał dostać. Czasu nie było do stracenia, gdy jak powiadał Gromaza, nazajutrz nocą mieli jechać. Sonka niewiele przyrzekając, wszakci, gdy powiedział jéj Jaszko że rzecz trudna — odparła mu z dumą:
— Jak komu!!
Chciała tedy okazać, że dla niej nic trudnego nie było.
Jaszko czatował tylko.
Znał do tyla dwór pański, że się domyślał, gdzie ów gość tajemniczy się ukrywał — błądził w koło niespokojny. Około południa ochmistrzyni dała mu znak, poprowadziła ciemnemi zakamarkami aż do drzwi i otworzywszy je, wpuściła go.
Wchodząc, Jaszko zobaczył przed sobą stojącego słusznego wzrostu człowieka, smukłego, silnego, nie pierwszéj już młodości, który rękę trzymał na mieczyku u pasa, niby dla bezpieczeństwa,