Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom II.djvu/094

Ta strona została uwierzytelniona.

lecz tak patrzył zuchwale, jakby się w świecie nikogo nie lękał.
Na pierwszy rzut oka poznał Jaszko, iż w istocie nie z lada kim miał do czynienia. Gość ów ubrany był bogato i patrzał nań z góry, jak pan co rozkazywać ma prawo. Brwi zmarszczone nad oczyma, dolna warga podniesiona w górę, pierś szeroka naprzód wystawiona, głowa odrzucona w tył — znamionowały władzcę który ani równych ni wyższych nad siebie znać nie chce.
— Ktoś ty? — zapytał stojący — co ty masz do czynienia na Pomorzu?
Mówiąc to patrzał, badał, oczyma niespokojnemi od stóp do głów mierzył Jaszka. Ten myślał już tylko czy kłamać ma, że Budziwojem jest, czy się opowiedzieć kim był w istocie.
Ostatnie zdało mu się lepszém na razie, domyślał się w tym jakimś panu, wielkiego urzędnika i prawej ręki Światopełka.
Począł więc:
— Jam tu jest z cudzem mianem — ale moje prawdziwe chcecie wiedzieć, tom Jaszko Jaksa Marków wojewodziński syn, ten sam którego Leszek zbeszcześcił za to, że Odrowąże mu przezemnie poginęli.
Słuchający krzyknął.
— Zaś! ty, Jaszko?
I zbliżył się ku niemu.
— Jam jest.