Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom II.djvu/095

Ta strona została uwierzytelniona.

— A co tu robisz?
— Na Pomorze jadę do księcia do Swiatopełka[1], powinowatym mi przecie jest, swojemu ginąć nie powinien dać.
Uśmiechnął się gość.
— Jam też Światopełkowy powinny — rzekł — ale wara, by tu kto o mnie miał wiedzieć. Głowa by spadła temu, coby wydał.
Jaszko nie dał się zastraszyć.
— Swój swego nie wydaje — rzekł. — Jeżeli na Pomorze jedziecie, weźcież mnie. My też ze sobą powinowaci jesteśmy, nie powinniście odmawiać.
Namyślał się trochę nieznajomy pan.
— Mów mi o ojcu — odezwał się nieodpowiadając. Nie dał ci jakiego poselstwa?
— To, co mi dał księciu Światopełkowi odniosę — rzekł Jaszko.
— Wszystko jedno, chcesz bym cię wziął, to mów, jam ten, dla którego on nie ma tajemnic. Co on myśli ja wiem, a co ja chcę, on też.
Uśmiechał się.
— Ojciec mi mu kazał powiedzieć, że czas jarzmo zrzucić i Leszkowi koniec zrobić — rzekł Jaksa.
— Łatwo to rzec, a zrobić ciężej — odparł stojący — kogoż ojciec z sobą ma?

— Jaksów dosyć, a przyjacioły się znajdą —

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – Światopełka.