Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom II.djvu/129

Ta strona została uwierzytelniona.

przeprowadzano. Poznał i wymienił Dobrucha i Dzierlę.
Nie ulegało więc wątpliwości, iż przez niedozór Telesza stało się co mogło największe na niego naprowadzić nieszczęście, czuł się zgubionym.
Starego, spokojnego człowieka że grom ten niespodziany nie ubił w miejscu, było cudem.
Brzmieli mu w uchu niemcy, niemcy. Mszczuj mógł powrócić niespodzianie każdej godziny.
Jak stał już pod drzwiami swej izby, Telesz obrócił się i nazad pobiegł do proboszcza, który tylko co odmówiwszy modlitwę miał zasiąść do stołu. Zobaczywszy Telesza powracającego o jadle i modlitwie zapomniał. Podżupan go wyciągnął w podwórze.
— Ojcze! — zawołał — wasze szczęście żeście duchownym, jeszcze dzisiejszego dnia dałbym was obwiesić... Wiem, wiem wszystko, wiem dla czego mi dworku użyczyć nie chcecie.... Zdradziliście pana i mnie, niemców w nim trzymacie. Wiecie wy co to znaczy dać im tu na zamek wleźć i splugawić nam go?
Telesz z gniewu i strachu pienił, ks. Żegota przypadł przed nim na kolana.
— Człowiecze upamiętaj się — krzyknął — ja jestem sługa Chrystusa, a nie czyj inny, u mnie jego rozkaz nad wszystkie, On kazał ludzi ratować, widzieć w nich braci... jam ich na