Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom II.djvu/130

Ta strona została uwierzytelniona.

zgubę dać nie mógł. Czyń co chcesz!! wieszaj mnie! wieszaj!
Uniósł się stary księżyna i nic nie mając do stracenia, zaczynał głośno wołać: wieszaj!
Telesz chwycił go za rękę.
— Gdybym was powiesił i biskup by mnie wyklął i głowy bym nie ocalił — rzekł — nam się obu trzeba ratować. Precz z niemi wnet, precz jeszcze tej nocy i zżedz do licha tę budę... aby po nich ślad nie został...
— Cóż ich rannych jak psów wyrzucisz? — odparł ksiądz.
— Dla mnie gorzej nich! — krzyknął Telesz — niech marnie giną.
— To i ja z niemi — oparł się ksiądz — pędź, wyrzucaj i mnie!
Podżupan zmiarkował, że wrzawę uczyniwszy, popsuje własną sprawę. Chwycił się za głowę i począł kląć na czem świat stoi.
Ksiądz słuchał, dając mu się wyzłościć.
Odwiódł go na stronę.
— Słuchaj Telesz, nie gub mnie, nie gub siebie i duszy nie gub. Chrystus kazał bliźniego miłować, a on starszy i mocniejszy od Mszczuja! Daj ty się im wylizać, to nie długo potrwa, nikt o nich nie wie... wymkną się i śladu nie będzie.
— Jak nikt nie wie! jak śladu nie ma być! — zakrzyczał Telesz — a mnież parobek Wątroba