Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom II.djvu/134

Ta strona została uwierzytelniona.

i nie wyniosą się, dwór z niemi na cztery rogi własną ręką podpalę...
Rzuciwszy tę groźbę, zamilkł znowu.
Ks. Żegota naglił na babę, aby co rychlej leczyła. Dzierla się zaklinała że robi co może. Rana Hansa goić się nie chciała, noga była obrzękła jak kłoda. W rozumieniu też powszechnem było iż rany od kłów dzika jakby jadowite, długo się zawsze jątrzyły... Naówczas już mawiano że z niedźwiedziem się spotkawszy trzeba było gotować łoże, a z dzikiem — mary. Młodości tylko swej i silnej naturze winien był, jak Dzierla utrzymywała, Hans, iż życiem nie przypłacił.
Ciągnęło się teraz tak z dnia na dzień, lecz po przebyciu pierwszej trwogi, Dzierla po niewieściemu, wprędce zapomniała o niej i pokusy dawne wróciły.
Halki które się nudziły czasu długich już wieczorów jesiennych, wołały prawie codzień do siebie Dzierlę, aby im prawiła bajki. Stara ochmistrzyni ich, prosta niewiasta, zwykle z kądzielą w kącie zasiadłszy, usypiała, a dziewczęta zostawiała na pastwę Dzierli...
Nie wiedzieć jakim sposobem rozmowa często na Niemców wracała. Halki tych ludzi strasznych o których tyle słyszały, a nie widziały ich w życiu nigdy, były ciekawe! ciekawe! Drażniło je to że stara w swych opowiadaniach, ile razy mowa