Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom II.djvu/139

Ta strona została uwierzytelniona.

— Jak? my nie wiemy, ty powinnaś wiedzieć! Dzierlo złota, Dzierlo kochana...
Baba uszy sobie pozatykała, oczy zakryła, słuchać nie chciała, ale się śmiała... Co tu było począć z niemi!
Aby je rozerwać a mieć czas do namysłu, Dzierla zaczęła opisywać im Niemców, a że młode chłopaki jej się podobali, użyła barw bardzo jasnych... Mówiła że byli hojni, dobrzy, mężni, że ich słyszała śpiewających jakieś pieśni których nie rozumiała wprawdzie, lecz poprzysięgłaby iż w nich była o miłości mowa, tak brzmiały wdzięcznie i słodko.
Chciwie słuchały dziewczęta, nie tracąc wyrazu, rozkazując jej powtarzać, lecz opowiadanie to zamiast nasycić ich ciekawość, jeszcze ją silniej rozżarzało... Oczki się im paliły...
Dzierla tego dnia oblężona nie wiedząc jak się ratować, kaszlać zaczęła, zbudziła starą, która wrzeciono podniosła i przerwała się ta złota rozmowa.
Halki posmutniały — kazały jej przyjść jutro wcześnie, wcześnie... Z jedną myślą obie, pobiegły do kąta, wzięły świeży kołacz biały, zawinęły go w ręcznik szyty i dały babie szepcząc. — Nie dla ciebie! rozumiesz! O! nie dla ciebie!
Dzierla schowała go za pazuchę i mrugnęła oczyma.
Szła nazajutrz z miną bardzo figlarną do Niem-