Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom II.djvu/142

Ta strona została uwierzytelniona.

i fantastyczny splot kolorów na niej porywał oczy. Zdawała się coś mówić, farby te śpiewały, śmiały się, pieściły z sobą, tylko nie można było ich języka zrozumieć, ale oczy bawiły się od tego cacka oderwać nie mogąc.
Obrazek z chustką oddał Dzierli, polecając aby go tegoż dnia odniosła.
Stara zawinęła to jeszcze w jakąś płachtę, bojąc się aby świetne barwy nie zdradziły podarku i wyszła szczęśliwa! Śmiała się idąc i śpiewała. — Co to powiedzą dziewczęta?? jak się to one podzielą??
Wieczorem zastała je obie stojące u drzwi — tak im widzieć ją pilno było — lecz stara nie spała.
Wrzeciono jej kręciło się jeszcze w palcach żywo, nić ciągnęła jak jedwab cieniuchna i równa...
Baba pokazała rękę przykładając do piersi że coś niosła — ale czekać było potrzeba! Czekać, a tu ciekawość paliła!
Na biedę tego wieczora stara prządka dłużej niż zwykle czuwała. Myślały że ją uśpią nucąc, śpiewały, zaczęła wtórować...
Wieczór szedł ślimaczym chodem, powoli — nie miał końca, a Dzierla coraz to ręką pokazywała iż coś się tam pod nią kryło. Dopiero gdy wrzeciono się potoczyło, cicho na palcach przystąpiły do ognia, główki ich pochyliły się, Dzierla