Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom II.djvu/149

Ta strona została uwierzytelniona.

czywali, a gdy ci nadbiegli i oznajmili że jechać było można, zapóźno się zdało, — nocowali więc w lesie. Rozkazy były dane na przedświt.
Wiedział już Jaszko, iż gdy tu co nakazano, wykonać się musiało — na pierwsze poruszenie ludzi, którzy konie poić poprowadzili, stał i on w gotowości. Mrokiem zaczęli się wydobywać z lasów na mokrą równinę, wśród której łęgów widać było jakby rozlaną rzekę i płynące do niej z puszcz strumienie.
Lśniły się zdala stawy i jeziorka, okolica była nizka, błotnista, trzcinami, sitowiem, łozą i szuwarami pozarastała, pustynna... tylko wśród niej na pagórku zdało mu się jakby gródek jakiś widać było.
Wyjechawszy z lasów, dowódzca stanął i dobrze się dokoła rozpatrzył, niżeli w dalszą ku temu grodzisku puścił się drogę. Dzień się robił, coraz widniej było na świecie. Jaszko teraz wyraźniej już mógł poznać zameczek, wały a nawet ludzi jak mrówki około niego się tłumnie kręcących. Dym z za wałów podnoszący się ku górze i rozpływający się po okolicy, wskazywał, iż tam nareszcie ludzkie mieszkania i spoczynek znaleźć mogli.
Jechali teraz spieszniej przez hacie, groble, liche mostki i brody...
Około zamku poznał Jaksa ludzi sypiących wał i bijących ostrokoły... Ruch tam był zna-