Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom II.djvu/156

Ta strona została uwierzytelniona.

Laskonogi głupi jest, zadarł się z księżmi, przez to wyleciał precz z Krakowa... a i w Poznaniu się nie osiedzi... nie! księża mi pomogą.
Swiatopełk[1] nań spojrzał i dodał.
— Licz że i mnie, bo i ja się przydam na coś...
Nasza sprawa jedna. Leszek chce mieć daninę odemnie... chce bym mu się kłaniał — nie będzie z tego nic... Mnie pomorska starszyzna księciem swym okrzyknęła... Ojca mojego posadził Kaźmierz, płacił dań, ale to się skończyło, nie dam denara — takim dobry jak i on. A zechce wojny nie lękam się go.
Jaksie się serce radowało.
— Jeżeli macie za sobą Konrada — rzekł — nie ma się co Leszka obawiać...
Światopełk dał mu znak by nie mówił o tem.
— Konrad sobie, ja sobie, ja z nim nie mam nic — rzekł — z Leszkiem sprawa.
— I z Laskonogim — dodał Jaksa.
— On nic nie znaczy — wyrwał się Plwacz — nic! źdźbło, pruszyna, słabizna. Wszyscy go opuszczą... polanie pójdą za mną i za duchowieństwem. Pruchno! zgnilizna! Nogi mu się te długie połamią i padnie! We dwóch z Leszkiem choćby się za ręce wzięli — podążymy ich pokonać... Mali ludzie są...

— Ale biskup Iwo i krakowianie, a książę Henryk — rzekł Jaksa. — Jam oto właśnie we Wro-

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – Światopełk.