cokolwiek poweselał, deszcz też ustał a piasczysta droga nie tak była dokuczliwa... Tu i owdzie stała karczma, znalazła się szopa, było gdzie spocząć, do kogo zagadać.
Miało się ku wieczorowi, gdy Jaszko o noclegu pomyślał. Przejeżdżający ludzie oznajmili mu gospodę w pół mili, przy której bezpiecznie było można się położyć. Stawali w niej zwykle kupcy, odpoczywali podróżni, piwa dostać było można i chleba, czasem ryby bo jezioro było niedaleko.
Miejsce to zwano Postojem... Popędził konia Jaksa żwawo i ani już patrzał przed niego zatopiwszy się w myślach, gdy z tyłu usłyszał krzyk jednego z czeladzi swej. Podniósł głowę mając ją zwrócić ku niemu, ale przed sobą ujrzał widok, który wywołał głos pachołka.
Spostrzegł teraz dopiero, że nieopatrznie jadąc, natknął się na jakieś ogromne, rycerskie obozowisko.
Postój już widać było o stai parę, a dokoła jak okiem zajrzeć, leżał lud mnogi. Stały konie, namioty były jedne rozbite, drugie właśnie naciągano... Lud ten tylko co był widać z przeciwnej nadciągnął strony.
Jaszko byłby się cofnął, gdyby nie to, że go postrzeżono, kupa ludzi z których połowa była na koniach, stała tuż. Ucieczka niemożebną się zdawała. Nie wiedział zaś Jaksa co za obóz mógł
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom II.djvu/165
Ta strona została uwierzytelniona.