Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom II.djvu/176

Ta strona została uwierzytelniona.

Książę nie sprzeciwił się, ani potwierdził — słuchał. Napróżno zwracał ku niemu oczy Jaszko, on ich unikał. Nie dawał żadnego znaku.
Korzystał z tej chwiejności księcia siwy oboźny co wczoraj pierwszy Jaszka ujął, odepchnął go na bok od książęcego konia i rzekł rozkazująco.
— Zostaniesz w obozie!
Spojrzał po swoich!
— Hej, Wojbór!
Na zawołanie to zbliżył się żołnierz w pancerzu łuskowym, z głową kudłatą jasnemi włosami okrytą, uzbrojony dosyć licho.
— Wojbór! weźmiesz go z sobą, i mieć będziesz na oku! — aby nie uszedł.
Usłyszawszy to, młody żołnierz przystąpił do Jaszka i milcząc wskazał mu drogę. Nie było się co opierać, rzucił jeszcze okiem na księcia roztargnionego Jaksa i poszedł posłuszny.
Około Laskonogiego kupili się ludzie i trwała głośna narada. Słychać było jak jedni nastawali żeby nie tracąc czasu iść na Uście, drudzy chcieli żeby się wprzód rozsłuchać i rozpatrzeć. — Powolniejsi radzili odpoczywać tu jeszcze przez dzień — gorętsi zaraz pospieszać chcieli przeciw Odoniczowi nimby się na gródku umocnił. Skończyło się na tem że opieszalsi głośniej krzycząc przemogli. Niewielki oddział postanowiono wysłać na podjazd, a książe u Postoju do jutra miał zostać i spoczywać.