Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom II.djvu/178

Ta strona została uwierzytelniona.

miewać Jaksie że nie wszyscy tu z Laskonogim trzymali, chociaż z nim szli.
Odzywano się różnie.
Podjadłszy Wojbór obojętny, położył się na ziemi i, mimo hałasu usypiać począł... Jaszkowi się spać nie chciało, bo mu niewola doskwierała, myślał jak się z niej wyrwie.
Zdrzemnął się właśnie Wojbór, i z otwartemi ustami leżąc, chrapać już poczynał, gdy dwóch ziemian zbliżyło się do ich ogniska. Uzbrojeni dobrze, wyglądali na starszyznę.
Oddawna już zdala ich sobie przypatrujących się widział Jaszko..., dopiero gdy Wojbór usnął przystąpili doń, kołując ostrożnie i oglądając się poza siebie.
— No cóż — odezwał się jeden pół głosem — w drogęśmy wam wleźli, na złą godzinę!!
Jaksa ruszył ramionami.
— Co robić!
— Nie bardzo to bierzcie do serca — rzekł drugi. — Albo nocą lub nadedniem, gdy się popiją i posną, pojedziecie sobie.
Pierwszy dodał z cicha, patrząc na Wojbora.
— Wy taki z Uścia? hę?
Jaksa chciał zaprzeczać, gdy drugi wtrącił.
— Nie bójże się...! Co ty myślisz że my na Uście idziemy?! I my i kupa tu duża takich co ciągniemy z Laskonogim dlatego — aby się łatwiej do Odonicza dostać.