Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom II.djvu/180

Ta strona została uwierzytelniona.

Wojbór chrapie, — nie śpijcie tylko w nocy, ludziom każcie żeby konie mieli pod ręką. Mają oni tu dosyć bez tego do roboty i strzedz was bardzo nie będą.
Ścisnęli się za ręce, poszeptali jeszcze między sobą i rozeszli się.
Jaszko nabrał serca, lecz pośród długiego dnia jeszcze się miało zmienić jego położenie, a przynajmniej na to się zanosiło i nowy dowód go czekał jak Laskonogi słabym był we własnym domu.
Z południa przyszedł komornik, który go po całym obozie szukał i hukał, aby zaprowadzić pod szopę do księcia. Laskonogi tu odpoczywał na sianie, wpośród dworu swego. Zobaczywszy Jaksę, dał mu znak by przystąpił.
— Prawda to że cię Leszek posłał z Krakowa? — zapytał niedowierzająco a chłodno razem.
— Tak jest! tak jest, miłościwy panie! — rzekł Jaksa. — Ojca mojego znasz Miłość Wasza, on mnie z polecenia pana wysłał.
— Powinieneś mówić prawdę i duszy nie gubić — dodał Laskonogi. — Ja wierzę że tak jest! no — i puścić cię gotowem kazać... Jedź z Bogiem, wprost do Krakowa, dam ci jeszcze poselstwo...
Popatrzał mu w oczy, a Jaszko ani mrugnął.
— Powiesz bratu memu miłemu Leszkowi żem ja tu, pod Uściem. Będę je oblegał, wezmę.