Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom III.djvu/014

Ta strona została uwierzytelniona.

jak ja tak wielkim panom jako wy, nie godzien służyć.
Jaszko szyderstwo w tem poczuwszy, krzyknął.
— Ano, wara z przekąsami!
— Czyż nie prawda? — odparł Kumkodesz, — przecie krewniaka macie książęciem na Pomorzu, co się odgraża że co Krzywousty poodrywał od niego, ma nazad zdobywać... Kto wie i was może czeka stołek jaki książęcy.
— O! ty lisie stary! Odrowążowski sługo, — ze złością odezwał się Jaksa — ty byś rad i twoi żeby mnie zamiast stołka pieniek czekał!!
Pięść podniósł do góry.
Kleryk który nie zmieniał twarzy, i w oczach tylko miał szyderstwo, począł się zarzekać złej myśli.
— Zostawcie mnie w pokoju, — odparł — Kumkodesz dla was za mały. — Nie wiem czy znacie łacińskie przysłowie że, orły much nie łowią. Wy do orłów a ja do komarów należę.
To mówiąc pokłonił się i ustąpił na stronę. Jaksa którego wiadomość niespodziana rozgorączkowała, zasłyszawszy od kleryka iż w Krakowie już go miano za zbiega — zwrócił się ku niemu i za suknię go targnął.
— Dajcieno pokój — ojcze — odezwał się hamując trochę — powiedźcie prawdę, istotnie mnie tam już za zdrajcę i zbiegłego ogłosili...?
— Sam Wojewoda przecie, użalał się bardzo