druhów i drużki pilno chciał odwiedzić i na cały dzień wyruszył.
Mistrz Andrzej zastał ojca tylko.
Wojewoda z wyprawy Jaszka przed księdzem nie mógł się tłumaczyć, wiedział że do tajnych spisków należeć nie zechce i że je potępia.
Z rozmowy wyszło co po świecie o wojnie Plwacza z Laskonogim prawiono, o Światopełku i o innych sprawach. Stary wojewoda od niechcenia rzekł:
— Leszkowa powaga wszystkiemu temu koniec by położyć mogła. Niech zwoła zjazd kędy pośrodku tych ziem o które się spory toczą i krew przelewa, będą musieli książęta być posłuszni — i tak się wszystko zagodzi.
— Sami książęta — odezwał się mistrz Andrzej — nie dokażą nic, ale duchowieństwu tam przypada do czego je Bóg wyznaczył, ażeby rozjemcą było i różczkę oliwną przyniosło. Bez panów biskupów pokój nie stanie...
Wojewoda trochę zmilczał.
— Spraw tam duchownych do roztrząsania nie będzie — rzekł krótko.
— Pojednanie to duchownych sprawa — odpowiedział syn. — Nie byłoby komu spisać i przypieczętować zgody, gdyby ich nie było. A gdzie starszy książę zasiada, tam i najstarszy nasz pasterz gnieźnieński powinien być. Świecka moc bez duchownego potwierdzenia nie waży.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom III.djvu/028
Ta strona została uwierzytelniona.