Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom III.djvu/037

Ta strona została uwierzytelniona.

Dzierla która zapewne bliższą znajomość między dwoma temi parami zawiązać pragnęła, wzięła na siebie obowiązek marszałkowania. Starła fartuchem miejsce na ławie, niedaleko od dziewcząt i kazała na niem usiąść przybyłym. — Dziewczętom także przysiąść znak dała... Sama poszła po kubki i miód aby ich czemś przyjąć. Kołacz słodki przygotowany był i pokrajany — podała im napój i przekąskę, a trzeci kubek, przyniosła Halkom, które zwykle z jednego pijały, wskazując im że powinny były przyłożyć usta do niego i gości przywitać. Halki spełniły to trwożliwie, rumieniąc się, z niezgrabnością dziecięcą, która im dodawała uroczego wdzięku. Wzrok dwu Niemców nie mógł się oderwać od ślicznych dziewcząt, które po pierwszej trwodze uśmiechały się im nieśmiało, kryły twarzyczki i spoglądały na nich z pod rączek...
Rozmowa była ruchami tylko możliwą, oczyma tylko.
Stara prządka spała wprawdzie pokryta chustą, tak żeby jej była nie słyszała — lecz Niemcy za mało znali tego języka, którym mówiły dziewczęta, a one ich mowy nic wcale...
Siedzieli więc tak naprzeciw siebie — Gero z Hansem rozmawiając po cichu, Halka z Halką szepcząc sobie półsłowa... Dziwna rzecz... Niemcy rozumieć czy zgadywać się zdawali co