one mówiły sobie, dziewczęta domyślały się o czem młodzi szeptali z sobą.
Przez oczy szły myśli, niekiedy tak śmiałe, że Halki wzroków wytrzymać nie mogły — że Niemcy drgali jakby się chcieli przybliżyć, pociągnięci ku dziewczętom.
Ale na najmniejszy ruch ich Halki zrywały się i pierzchnąć były gotowe, a i Dzierla stała na straży, aby młodych utrzymać w dali.
Po dość długiej chwili, dziewczęta coraz częściej zaczęły spoglądać na śpiącą, Dzierla dorozumiała się że czas było wyprowadzić gości. Nalała im jeszcze kubki, które oni wstawszy za zdrowie Halek wypili, i przyszła oznajmić, że już iść muszą.
Wskazała na uśpioną w kącie prządkę, pogroziła.
Niemcy upojeni widokiem dwóch siostrzyczek wstali, choć niechętnie, Halki ruszyły się z miejsca... Gero rękę przyłożył do serca, a oczy podniósł ku niebu, Hans skłonił głowę ku ziemi, rękę zniżył do stóp i westchnął. — Dwie Halki żywo, potrząsały główkami żegnając...
Ponieważ to za długo trwało, Dzierla poczynała Gerona za rękaw sukni ciągnąć i naglić do wyjścia. Szli więc, lecz oglądali się ponawiając żegnanie, które im oddawano...
Drzwi się w końcu zamknęły, Halki wyskoczyły z kątka w którym były ukryte. — Ręce
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom III.djvu/038
Ta strona została uwierzytelniona.