Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom III.djvu/048

Ta strona została uwierzytelniona.

Waligóra — skryli się — niech wszystko idzie na popiół, byle oni zginęli...
Mówiąc to Waligóra wpadł przez drzwi otwarte do izby, pochwycił dwie głownie rozpalone i wybiegł na podwórze z niemi.
— Palić wszystko! — krzyczał zajadły — miotając żarzewie...
Telesz zdrętwiał...
Parobek bliżej stojący, posłuszny, chwycił głownię i pobiegł do najbliższej szopy, wtykając ją w dach słomiany.
Waligóra patrzał obłąkanemi oczyma... Podżupan chciał iść do ognia dla ugaszenia, pchnął go i obalił na ziemię...
— Straże u wrót, u furty, na wały, żywa żeby mi nie uszła dusza... ognia na cztery rogi.
W tem ks. Żegota padł na kolana przed nim ze złożonemi rękami.
— Panie — zlituj się!
— Niemców mi daj! — odparł przystępując stary...
— Nie wiem gdzie są! — wyjąknął ksiądz z pokorą. — Wziąłem ich ja z miłosierdzia, nie ja wydawać ich będę na stracenie... Życie mi weź...
Głownia zatknięta w mokrą strzechę nie zatliwszy jej gasła, wtem biegiem parobek przyskoczył wołając:
— Konie porwali z szop i zbiegli...