powi niech mi życia resztę zostawi! Dałem go dużo nadaremnie, mało co zostało... niech dożyję na grzędzie... Zlitujcie się nademną!!
Złożył ręce błagająco.
— Jam poseł mizerny — odparł Kumkodesz. — Ojcu naszemu ani śmiem ni mogę powiedzieć nic — przeciw jego woli dla mnie świętej. Lepiejby wam pojechać samemu i powiedzieć co chcecie...
Jedźcie ze mną.
Waligóra spojrzał w bok i nie powiedział nic...
Zawołał sługi i kazał gościa przyjmować...
Kumkodesz na wyraźny rozkaz gospodarza siadł za stół, i skromnie pożywał dar Boży, — a Mszczuj po izbie chodził.
Drugiego dnia kleryk w kaplicy pieśni śpiewał z Dobruchem, bo mszy nie było odprawiać komu. Nie mówił nic ale nie odjeżdżał. Wieczór spytał tylko.
— Kiedy W. Miłość raczysz do Krakowa? bo ja — sam nie pojadę, a tam mi pilno...
Mszczuj ramionami dał odpowiedź.
Trzeciego i czwartego wieczora, kleryk powtórzył toż samo pytanie. Siedzenie jego w Białej Górze, zaczynało staremu dokuczać.
— Trzebaby powracać — odezwał się piątego dnia Kumkodesz, — bo ksiądz Biskup czasem mnie do małych posług używa, to mu tam będzie tęskno za swą starą miotłą.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom III.djvu/056
Ta strona została uwierzytelniona.