Książę odpędzał myśl natrętną, cisnęła mu się naprzykrzona, i ciężyła na skroni jak wieniec męczeński.
Księżna też patrzała jakby strwożona i smutna — na ołtarz i na sposępniałą twarz mężowską.
A mnisi wesołą pieśń coraz głośniej nucili.
Hebda i Kumkodesz, dla których w małym kościołku nie było miejsca, wyszli w ulicę.
Znali się oni z sobą dobrze.
Hebda był wszakci w opiece biskupa Iwona, a Kumkodesz sługą jego. Często bardzo kleryk odziewał ubogiego, karmił go i strofował, Hebda nawykł szanować go, a był z nim poufalej niż z innemi.
Gdy się znaleźli w ulicy, żebrak pochwycił połę szaty kleryka i pocałował ją z pokorą.
— Patrzajże! znowu mi ty marznąć będziesz! — zawołał Kumkodesz — opończy już nie masz, chodaki nowe pewnieś chyba przepił! Niepoprawny ty jakiś!
— Ojczulku — odezwał się Hebda — opończę mi ta baba zdarła co to wiecie, w głowie jej się pomięszało. Drżała z mrozu... Mnie ciepło... Chodaki dałem Łabie, bo miał nogi bose... Hebdzie gorąco.
To mówiąc sparł się na kiju i poskoczył, nogami uderzając jedną o drugą. Wśród tej weso-
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom III.djvu/064
Ta strona została uwierzytelniona.