Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom III.djvu/091

Ta strona została uwierzytelniona.

ziemi przed kościołami dnie i nocy, nie pił i nie jadł, aż doszedł do znękania takiego, iż go prawie już bez duszy zaniesiono do św. Ducha.
Mszczuj przychodził tam do niego i pilnował chorego razem z zakonnikami.
Na pozór nie zmieniło się nic w tym stanie obezwładnienia w jakim Waligóra zostawał od pamiętnej nocy; biskup dawał mu wypoczywać na duchu patrzał z dala, czuwał, na ostatek dnia jednego przywołał brata do siebie.
— Mszczuju — rzekł — jużeś się powinien był pokrzepić, a rany twoje jeźli się nie zabliźniły to przyschły, ja ciebie potrzebuję; Leszek chce cię mieć przy sobie, musisz iść na dwór, i trwać tam...
— A niemcy? — mruknął stary.
— Mało tam ich jest, ty z niemi obcować nie potrzebujesz — odparł biskup. — Z dobrym panem będzie ci tam wygodnie i spokojnie. Znasz Leszka... Nie odstępuj go, staraj się go trochę zahartować, pilnuj aby Marek ze swemi nie czynił mi go zbyt miękkim...
Na dworze serce pana masz, księżna ci sprzyja, nasi i rusini szanują cię, na niemców możesz niepatrzeć — a tyś tam potrzebny.
Różne wieści chodzą — dodał biskup — ja wierzyć im nie chcę. Powiadają, że zasadzki na księcia czynią, że jakąś gotują zdradę, tyś na straży powinien być, bo ciebie się lękają i oko