masz, a poczujesz wroga, gdy książę we wszystkich widzi przyjaciół i wierzy każdemu...
Mszczuj się chciał wymawiać jeszcze, lecz biskup Iwo tej siły jaką nad nim miał, użył całej. Rozkazał — stał się posłusznym. Tegoż dnia poszli na Wawel razem, książę powitał uśmiechając się Waligórę tem, iż go ochmistrzem czyni nad komornikami i spodziewa się, iż go już nie opuści.
Pozostał więc Waligóra na zamku, gdzie mu izby przeznaczono niedaleko książęcych, aby każdego czasu do nich wolny wstęp miał.
Z Waligórą razem, dwóch czeladzi z Białej Góry przyszło na zamek, ulubiony mu Sęczek który na zamku był jeszcze gdy niemcy na nim gościli i Kurek co szat i odzieży pilnował. Sęczek jak ogień bystry był, swawolny, ale jak pies do pana przywiązany.
Było już lato, Leszek jeszcze nie postanowił nic o zjeździe wielkim, bo biskupi się naradzali, gdzieby go zwołać przystało, a nie wszyscy się nań godzili. Arcybiskup gnieźnieński i Iwo za nim byli, za temi i reszta pójść musiała.
W tej niepewności, gdy i książęta których wyrozumiewano, wahali się, dano znać do Krakowa iż Konrad z Płocka miał w odwiedziny przybyć do brata.
Leszek się tem uradował wielce, bo widział miłość braterską zadającą kłam oszczercom.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom III.djvu/092
Ta strona została uwierzytelniona.