Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom III.djvu/099

Ta strona została uwierzytelniona.

Mszczuj stał czekając nań za progiem. Spojrzeli tylko w oczy sobie — słów nie potrzebowali, Lansberg widział walkę nieuniknioną. Waligóra pokazał mu plac blizki pod wałami. Księżyc oświecał go słabo.
Poszli w milczeniu, Gero po przedzie, stary za nim tak blizko, że gorący oddech jego czuł nad sobą.
Konrad w izbie oczekiwał na powrót bratanka. Usłyszał w cichości odstępujące ode drzwi kroki, uspokoił się.
Rozdziewać się więc począł powoli, z roztargnieniem szepcząc modlitwę obowiązkową.
Nasłuchiwał coraz, czy bratanek nie powraca, nie było go.
Knechtów dwóch spać miało u progu, zawołał na jednego z nich krzyżak.
— Gdzie Geron?
Nie było go w pobliżu, poszedł więc szukać pachołek i wrócił z tem, że znaleźć nie mógł...
Dobry czas upłynął znowu, Konrad niespokojnym być zaczynał, rozkazał zapalić pochodnie i wyszedł w podwórze z knechtami.
Tu panowała cisza wielka... ludzie spali, na wschodzie poczynał brzask dnia świtać... Gerona nie widać było nigdzie... Stanął nagle krzyżak na suchej ziemi nogą padłszy w mokrą kałużkę. Była to krew... ale ciała z którego upłynęła nie znalazł.