urażona nieco księżna — przecie ufała do zbytku. Tyś po niej wziął powolność tę... dobry panie mój.
I schyliła się przed nim błagając go.
— Nie jedź do Gąsawy. Niechaj biskupi pokój stanowią, niech książęta tu, do ciebie, starszego nad niemi poprzysiądz go przyjadą. Ty, miły mój, nie jedź do Gąsawy...
Wzruszył ramionami książe, jednak naleganie to utkwiło w nim i słysząc powtarzane — Nie jedź do Gąsawy, — nazajutrz chwiać się począł.
Lecz właśnie wśród tej niepewności, nadszedł zrana wojewoda Marek.
Ten jakby odgadnął Pana, począł od winszowania mu myśli błogosławionej zjazdu tego, który miał krwi oszczędzić.
— Miłościwy panie — rzekł, — Pan Bóg nam natchnął was, gdyście rozkazali zbór ten powszechny, bo ten musi wszystko skończyć...
— Nie prawdaż? — odparł uradowany Leszek, który potrzebował takiego potwierdzenia i zachęty.
— Znajdą się tacy co mi rzekną — dodał — abym nie jechał z obawy Światopełka i Odonicza, znajdą się, co i na innych podejrzenia rzucą... lecz ja.
— A! — odezwał się z nadzwyczajną żywością podchodząc do Leszka Marek — nie słuchajcie, miłościwy panie!! niesłuchajcie! Będziemy
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom III.djvu/119
Ta strona została uwierzytelniona.